poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Pierdaka i ciągnik samoróbka- mój dom cześć III

Dawniej życie gospodarza, " z jedną krówką i jedną świnką" było trudne. Część pracy można było wykonać rękoma całej rodziny i prostymi narzędziami typu kosa, ale jak przyszło do orki, albo zwózki siana do już zaczynał się problem. Trzeba było prosić o pomoc większego gospodarza i oczywiście czekać, aż najpierw obrobi swoje pole, a potem przyjedzie pomóc takiemu biedakowi. W konsekwencji często gęsto siano lub zboże zmokło na polu. Nie brano za te przysługi pieniędzy. Trzeba było odrobić w polu. Stąd też od wczesnej wiosny do późnej jesieni rodzice odrabiali orkę, zwózkę siana, wykopki ziemniaków. Zaczynało się od pielenia i przerywania buraków pastewnych, potem pomoc przy żniwach, we wrześniu wykopki ziemniaków, a w październiku wykopki buraków tych plewionych i przerywanych na wiosnę. Często towarzyszyłam mamie w tej pomocy na cudzych polach, gdzie trochę pomagałam, trochę ganiałam z innymi dzieciakami towarzyszącymi swoim rodzicom. Podobało mi się to bardzo, bo najczęściej jechało się na takie pole wozem, albo przyczepą razem z całą ferajną. Dorośli pracując opowiadali sobie różne rzeczy, żartowali, śpiewali, czasem robili sobie psikusy. Było gwarno i wesoło.
Rodzice nie mieli innego wyjścia, potrzebowali tej pomocy, żeby zebrać własne plony, ale z urywków rozmów prowadzonych wieczorami wnioskowałam, że  chcieliby się usamodzielnić. Trudno było pogodzić ojca pracę w fabryce, obrobienie własnego pola i wieczne odrabianie na cudzym. Oznaczało to pracę od wczesnego świtu do późnej nocy. Wtedy pewno zaświtał ojcu pomysł, żeby zbudować "pierdakę". Tak ochrzczono pojazd skonstruowany z motocykla marki WSK, który ojciec zbudował sam. Pierdaka, choć nie można nią było orać wiele ułatwiła. Można było powolutku zwieźć np. wykopane motykami ziemniaki, albo przywieść z łąki trawy dla krowiny.
Ku mojej uciesze ojciec zabierał mnie na pakę razem z psami na pole, w ten sam sposób wiele lat później woził swoje wnuki, w tym mojego synka. Pierdaka, choć ojca już nie ma stoi w garażu do dziś.
Naprawa, coś się zepsuło?

Mówi się, że apetyt w miarę jedzenia rośnie, toteż ojciec po jakimś czasie postanowił mieć ciągnik. Na taki sklepowy marki Zetor, jak miał wujek, albo Ursus, jak bogatsi gospodarze nie było go stać, ale znalazł gdzieś mechanika złotą rączkę, który zbudował mu ciągnik-samoróbkę. Z czego ten pojazd powstał nie mam pojęcia, ponoć miał zawieszenie żuka, czy jakoś tak, grunt, że odtąd ojciec już nie potrzebował pomocy i skończyło się odrabianie na cudzych polach. Ojciec dorobił do ciągnika wóz i dostosował wszystkie maszyny, pług, siewnik, brony i inne potrzebne do pracy na polu. Ten mały ciągniczek obrabiał naszą ziemię i jeszcze służył po rodzinie do różnorakich przewózek. Nauczyłam się nim jeździć i czasem ojciec pozwalał mi prowadzić polną drogą, to dopiero była frajda. Ja dumna jak paw, a za mną wóz pełen siana.
Dziś ciągnik służy komuś innemu, po śmierci ojca został sprzedany. Pole i łąki najpierw oddano w dzierżawę potem sprzedano i ciągnik nie był już potrzebny.

Pomoc rodzinna, zwózka drewna z lasu.

3 komentarze:

  1. Masz piękne wspomnienia i pięknie się nimi dzielisz...

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne wspomnienia. Owca

    OdpowiedzUsuń
  3. The ԁаta іs nigh-on wогthless,
    mеaning the outсοme maκes the leаst bit of sense.


    Loοk into my blog pоst :: best Secured Loans

    OdpowiedzUsuń