Mojego domu nie dało się ocalić, długo stał opuszczony, a teraz stoi tam nowy, ładny dom z ogródkiem pielęgnowanym przez ogrodnika. Gdyby jeszcze stał, przynajmniej jedna jego część miałaby grubo powyżej stu lat. Oczywiście po wielu remontach nie wyglądał na zapadającą się chatynkę, a jego wiek mogły zdradzać tylko belki sufitowe, w części, którą zajmowała babcia. Dom miał swój zapach, jeszcze go pamiętam. Inaczej pachniała część babci, do której dochodziło się malutką wewnętrzną ścieżką, przy której rósł krzak białego bzu, inaczej tam gdzie mieszkaliśmy my.
Na werandzie u babci często pachniało pastą do butów, bo dziadek, przedwojenny amant, nie wychodził z domu bez butów święcących na błysk. Pamiętam, jak siedział na małym stołeczku i pucował buty pastą Erdal, którą pobierał włosianą szczotką z okrągłego pudełeczka, na którym była narysowana żaba w koronie.
Oprócz błyszczących butów dziadek nosił też zielonkawy garnitur pamiętający lata 40 -te z obowiązkową spinką w krawacie i chusteczką w butonierce. Dziadek w tym stroju uzupełnionym borsalino na głowie i spinką spinającą nogawkę, coby się w łańcuch nie wkręciła,często wsiadał na rower i gdzieś wyjeżdżał w "interesach", a za nim podążał Flopit, jego wredny i brzydki pies. Jak byłam starsza to dowiedziałam się, że handlował wódką i nie był wcale moim dziadkiem, tylko mężem mojej babci.
Dziadek kojarzy mi się też z zapachem glukozy (takie zółte granulki), która wydzielała specyficzny zapach i bardzo mi smakowała. Dziadek spożywał ową glukozę dla wzmocnienia zdrowia, które szwankowało po latach pracy w kopalni w Belgii, gdzie fedrował ponoć razem z towarzyszem Gierkiem. Czasem podkradałam dziadkowi tą glukozę z szafki jak nie widział.
Babcia zwykle przebywała w malutkiej kuchni, często siedziała na fotelu przy piecu, a na jej ramionach mościł się jakiś kot. Tych kotów przez wszystkie lata było kilka, a każdy z reguły miewał na imię Wojtek. Później do kota dołączyła Lala, ratlerek, którą babcia karmiła słodyczami i słodzoną herbatką, bo twierdziła, że Lalunia nic innego nie jada. Konsekwencją tej diety była dość szybka strata uzębienia przez psinę. Babcia nie mając innego wyjścia gryzła psu te ciasteczka. Po śmierci babci suka nie żyła długo, umarła z tęsknoty i wycieńczenia, nie chciała jeść z miski, bo nie miała już zębów. Rodzice jakoś nie pomyśleli, żeby jej gryźć ciasteczka.
U babci w kuchni pachniało kawą, taką prawdziwą, na którą chętnie biegałam jako nastolatka, żeby z babcią pogadać. Bo z babcią można było pogadać o wszystkim, jak z koleżanką. Była zadziwiająco nowoczesna i tolerancyjna, jak na swoje prawie 80 lat.Częstowała też pysznym winkiem, które produkowała w zakamarkach pokoju i wcale w przeciwieństwie do mamy nie uważała, że wypicie lampki wina przez nastoletnią dziewczynę to już prawie alkoholizm.Dom na krótko przed rozbiórką.
Hej, u nas też byla pasta z żabą w koronie :) Nie zwracałam uwagi na nazwę, ale znaczek stanął mi w oczach :D
OdpowiedzUsuńGlukoza była jako lekarstwo, czy po prostu osłodzenie życia? :)
Spinki do krawatów i nogawek to była dobra rzecz - nie moczyły się w zupie, nie brudziły od łańcucha... dziś takie praktyczne rzeczy to byłby obciach dla "elegantów"...
Wydaje mi się, że na wzmocnienie. Już wtedy widok dziadka na co dzień w takim stroju też wydawał mi się dziwny. Na wesela tak się stroili:)
Usuńtak to jest... jedno życie się kończy, inne zaczyna... w tym samym miejscu płynie teraz inna historia...czy gorsza? inna na pewno...
OdpowiedzUsuńdobrze, że są te wspomnienia
O tych nowych historiach będą opowiadać za lat 40 te dzieciaczki, które teraz biegają po podwórku:)
UsuńPiękne wspomnienia. Pozazdrościć
OdpowiedzUsuńKażda z nas takie ma tylko trzeba wspomóc pamieć, zdjęciami, wspomnieniami.
UsuńNo to fajnie sobie sięgnęłaś w zakamarki przeszłości i te nasze babcie zawsze miały dla nas prawdziwą chwilę i słuchać i patrzeć umiały. A Ewa niby gładkie ma lico, ale rysa nad nią taka nostalgiczna i jakby nie przypadkowa. Ja też odwiedziłam swój stary dom, który jeszcze stoi i całkiem nieźle się prezentuje i tylko ludzie którzy tam mieszkają gapili się podejrzliwe co to za jedna tu przyjechała i zagląda im w okna.
OdpowiedzUsuńMój stary dom został w rodzinie nie poszedł do obcych, ale też nie chciano go już remontować, za dużo pracy. Zburzenie i postawienie w kilka miesięcy nowego poszło szybciej. Wszystkim nam żal, bo to było miłe miejsce, ale co zrobić, przyszło nowe:)
OdpowiedzUsuńMam podobne wspomnienia. Buty pastowane i glancowane potem szmatkę bawełnianą, szczotkowane. To była domena taty. Nosił też kapelusz. Babcia bez Kapelusika i rękawiczek z domu nie wychodziła, chyba że do lasu lub łąki z dziadkiem. Dziadek był tez bardzo eleganckim panem. Po Jego śmierci spałam e Jego łóżku i mieszkałam z babcią w części domu dziadków. Po śmierci dziadków poszliśmy do bloków. Nienawidziłam tego mieszkania, ale mama była bardzo chora, miesiące w szpitalu, ojciec w delegacjach, nie miał kto domem i ogrodem się zajmować. Ja, przecież jeszcze dziecko zajmowałam się wszystkim i bratem młodszym. Prócz porcelany i książek z domu nie wzięli rodzice nic. Do dziś tego nie mogę zrozumieć (rozumiem, że mieszkanie było małe, ale fotel ulubiony czy stół piękny zostawić). Pozdrawiam Owca
OdpowiedzUsuńPewnie z racji tego, że sprzęty w domu były zbyt duże na blokowe pokoje. No i na nowe miejsce nowe meble, kiedyś, a i dziś tak się do tego podchodzi....może taki był powód? Ale rzeczywiście żal...
Usuń