czwartek, 20 września 2012

Druskienniki, tam gdzie można poleżeć w borowinie

  Wybrałam się kiedyś, w ramach odreagowania i podreperowania nadwątlonych sił do Druskiennik.  Pora była późno jesienna, zmrok zapadał wcześnie, więc zdjęć zrobiłam niewiele, bo zabiegi, którym się poddawałam trwały od wczesnego ranka do zmroku. Obiecywałam sobie, że wrócę tam o innej porze roku tylko i wyłącznie, żeby dokładnie zwiedzić miasteczko i okolice, ale jakoś do tej pory ten wyjazd nie doszedł do skutku. Między leżeniem w borowince, piciem wzmacniających mikstur, inhalacjami, prądami, tudzież innymi zabiegami gimnastyczno-kosmetycznymi, wybiegałam w pobliże naszego lokum i pstrykałam na oślep zdjęcia. Na oślep, bo zabrałam wtedy aparat, którego nie umiałam dobrze obsłużyć i co rusz to włączałam jakieś opcje, których potem nie umiałam wyłączyć. Szkoda, bo zdjęć mogłoby być zdecydowanie więcej.
  Druskienniki są pięknie położone nad Niemnem, całe uzdrowisko jest wyremontowane, ale jak ktoś chce to może jeszcze zaznać czaru i klimatu dawnego sanatorium. Ja do takiego trafiłam, budynek lata swojej świetności ma już dawno za sobą, wystrój i urządzenia trącą myszką, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Średnia wieku  kuracjuszy mocno emerytalna i mogłam się naoglądać, jak to lansuje się na emeryturze. Obserwacje fajne i czasem nawet zabawne. Ach ta kurtuazja panów i kokieteria pań, a stroje wieczorowe jakie:)
  Z zabiegów najbardziej podobała mi się borowinka. Dostajesz wiadro gorącej, czarnej papki na ciałko, zawijają Cię w zgrzebne prześcieradła i leżysz tak sobie i marzysz. Za parę groszy wciśniętych obsłudze dostaniesz papki więcej i dłużej poleżysz. Wychodzisz rozgrzana i lekka, ale uwaga, te zabiegi nie są dla wszystkich i trzeba je skonsultować z lekarzem.
  Wieczorami można było zaznać kultury i udać się na spektakle przygotowane dla kuracjuszy. Repertuar dostosowany do wieku i temperamentu odpoczywających, a potem tańce dla chętnych. No i znowuż można się było przenieść w czasie, panowie proszą panie, ukłon, całus w rączkę, konwersacja w tańcu. Taki tancerz nie porzuci Cię na parkiecie po skończonym kawałku, ale odprowadzi na miejsce i ucałuje w dłoń na zakończenie.
  Litewskiego nie rozumiałam ani słowa, ale obsługa dobrze mówi po polsku, a jakby, co to i "gawarit" można, choć oni niechętnie raczej.
A oto krótka relacja fotograficzna z Druskiennik.










Buziaki wieczorne przesyłam.
I co jedziecie do Druskiennik?

14 komentarzy:

  1. ...moja Mama ur. się na Litwie w 1928 roku, mówiła oczywiście i po polsku i litewsku, bo to rodzina polska była...mnie litewskiego nie nauczyła, nie ogarniałam tego języka, nie przemawiał do mnie, tak jak np. rosyjski:)
    Piękna cerkiew! A czy pojadę do Druskiennik pytasz...prędzej dzieje rodzinne zawieją mnie do Kowna ...ale w borowinie bym tez poleżała, więc kto wie...
    Kreślę pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Oj Klarko, Ty to byś umiała potem notkę wysmażyć z takiego pobytu....

      Usuń
  3. Oj, szkoda, że to tak daleko ode mnie, pojechałabym choćby zaraz i rowerem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że u nich drogi sto razy lepsze? Dałabyś radę rowerem :)

      Usuń
  4. Uderzyłaś w moją czułą strunę.Kocham Niemen,tak urokliwie opisany przez Orzeszkową. Druskienniki są pięknym uzdrowiskiem, byłam tam tylko raz, szlakiem Marszałka Józefa Piłsudskiego.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. To naprawdę zachęcająco brzmi i wygląda :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Litwo ... :) Wiele tam jeszcze perełek, czasami nieodkrytych. Odkryłam kilka, różnych. Mimo wszystko Litwa to wciąż nieodkryte tereny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ojczyzno moja, ile.....

    I tak w sumie blisko...

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedys miałam zamiar tam jechać,ale niestety do tej pory nie byłam.Wiek pracuje w tym przypadku na korzyść:))))Jak się wreszcie wybiorę,będę pasować do reszty kuracjuszy!:)))

    OdpowiedzUsuń